piątek, 27 grudnia 2013

Salonik miłośnika polowań. A hunting amateur's living room.

           

     Budując mój wiktoriański domek, wprowadzając do niego nowe postaci i przeglądając całe sterty magazynów o wystroju wnętrz wymyśliłam sobie, że mój pan domu będzie miłośnikiem polowań. Osobiście jestem bardzo przeciwna krzywdzeniu zwierząt, a tym bardziej dla własnej przyjemności, ale w tej kwesti uległam. Przede wszystkim dlatego, że trudno opowiedzieć społeczną historię wiktoriańskiej Anglii bez wzmianki o polowaniach na lisy, jelenie czy dzikie ptactwo. W tamtych czasach polowania uznawane były za sport i to sport dla wyższych sfer, gdyż kosztowały sporo. Były to jednak również wydarzenia towarzyskie i zdarzało się, że brały w nich udział także kobiety. Podczas sezonu polowań, czyli od sierpnia do lutego, popularne były tzw. "polowania weekendowe". Można było polować "na piechotę" lub na koniu. Przydawała się także dobra orientacja w terenie, gdyż łatwo było zgubić się wśród zarośniętych pól i gęstych lasów. Polowania miały swoje tradycje, reguły a nawet etykietę. Istniała też hierarchia osób, które je przygotowywały i dbały o ich przebieg.

        Wracając jednak do salonu, jego umeblowania i wyglądu, to także tutaj obowiązywały dość jasne zasady.Salon był pomieszczeniem reprezentacyjnym, miejscem w którym przyjmowano gości i wszystko co najcenniejsze i warte pokazania znajdować się miało właśnie tutaj. Nie mogło więc zabraknąć wszelkiego rodzaju witryn prezentujących rodzinną kolekcję porcelany, obrazów i fotografii w ozdobnych ramkach, stołów i stoliczków na których poustawiane były różnego rodzaju bibeloty itp. Obowiązkowymi meblami stojącymi w salonie były sofa i fotele, często z podnóżkami. Oprócz nich częstym gościem w salonie bywało także pianino. No i nie mogło zabraknąć kominka, który w porze letniej ozdabiano zwykle roślinami, tak by pełnił funkcję dekoracyjną.

        Kolorystyka salonu poczatkowo była dość ciemna, obowiązywały intensywne zielenie i czerwienie, kolory dość przytłaczające w i tak już zaciemnionych wiktoriańskich domach. Z czasem zaczęto eksperymentować z nowymi kolorowymi tapetami, które nawiasem mówiąc były toksyczne za sprawą sposobu uzyskiwania żywych kolorów, na przykład fioletu czy turkusu, z użyciem kwasów. Do tego obowiązkowo dekoracyjny sufit.

      Oglądając mój salonik widać, że postawiłam na wnętrze bardzo tradycyjne, chociaż moim zdaniem dość gustowne. Tapeta jasna, ale z zielonym akcentem, typowe meble z epoki oraz obrazy przedstawiające sceny z polowań. Obrazy oraz wszystkie widoczne "porcelanowe" elementy wykonałam sama. Przyznam, że moimi ulubionymi przedmiotami są biało-złoty dzbanek do kawy oraz patera z owocami wykonane z pasty Opla. Sufit także ozdobiłam sama. Jest on pomalowany farbami akrylowymi. Pozłacane ozdoby to elementy z pasty Opla wykonane przy pomocy silikonowego wzoru, a następnie pokryte złotą farbą akrylową. Pod ścianą po lewej stronie zamierzam umieścić jeszcze 2 fotele i mały stolik w kształcie półksiężyca, na którym wyeksponuję zakupione przeze mnie jakiś czas temu 3 ręcznie robione talerze z elementami myśliwskimi. Marzą mi się także strzelby przytwierdzone na ścianie, choć nie wiem, czy to dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że w domu są też dzieci.

Constructing my miniature Victorian house, introducing new doll characters in it and looking through piles of magazines about interiors I decided that my Victorian gentleman was going to be an amateur of hunting. Personally I am against any kind of violence towards animals but this time I gave in. Most of all because it is quite difficult to tell the social history of Victorian society without mentioning fox hunting, deer hunting or wild birds hunting. In that period hunting was a sport, and it was sport for upper classes as it cost a lot. However, hunting was also a social occassion and sometimes women took part in it, too. During the hunting season, from August till February, weekend hunting was very popular. Participants could hunt on horseback or on foot. Good sense of direction was very usefull as it was quite easy to get lost among overgrown fields or bushy forests. Huntings had their traditions, rules and an etichette. There even existed a hierarchy among people who occupied themselves with the hunting preparations and took care of their course.
                 Turning back to the living room, its furnishing and general appearance, here too very clear rules
were visible. The living room was a representative room, a room where the guests were received and all the things worth being shown and seen were exposed there. So any kind of glass cabinets with family porcelain could not miss. Then, there were framed paintings and photographs on the walls and many different tables and mini-tables with small objects on them. The obligatory pieces of furniture in the living room were armchairs and a sofa. Apart from them, a piano was a common guest in the room, too. And then there was a fireplace, in the summer decorated with plants.
                 The wall colours in the beginning of the Victorian era were quite oppressive - intense green or red. They seemed quite overwhelming in already dull and lightless rooms. With time people started experimenting with new colourful wallpapers, which, by the way, were poisoning because of the way the colour, for example violet or sea-blue was produced using acids. Then decorative ceilings were almost obligatory, too.
                 
Looking at my living room it is clear that I decided to create a very traditional but comfy room. The wallpaper is light but with a green accent, typical Victorian furniture and paintings showing hunting scenes. The paintings and all the "porcelain" things I created myself. I must tell you that the white and gold coffee pot and the bowl with fruit are my favourite items made of Opla paste. The ceiling I decorated myself too. It is painted with acrilic colours. The golden elements in the middle are made of Opla paste, using a silicone stamp and then painted with some gold acrilic paint. On the left, next to the wall I am going to put two more armchairs and a halfmoon table. On the table I am going to put three porcelain plates with hunting scenes that I bought some time ago. I would also like to hang some rifles but I am not sure whether it is a good idea or not as there are small children in my mini house.

wtorek, 17 grudnia 2013

Świąteczny gość. A Christmas guest.

       
           Niewiele jest pewnie osób, które nie cieszą się magiczną atmosferą świąt Bożego Narodzenia. Rodzinne spotkania, mnóstwo pysznego jedzenia, pięknie ubrana choinka, kolędy ... Są jednak i tacy, którzy zostają sami, opuszczeni, zapomniani i to właśnie o nich najczęściej myślę w święta. Przykro mi bardzo z ich powodu, a jednocześnie jeszcze bardziej jestem wdzięczna losowi za to co mam. W tym roku moje lalki nie będą miały ani choinki ani prezentów, ale myślę, że się nie pogniewają. Pomieszczenia nie są jeszcze ukończone i nie chciałam na szybko kupować świątecznych ozdób. Zaprosiłam do nich jednak małego gościa. Podejrzewam, że pani domu miałaby do mnie pretensje, lub nawet chciałaby wyrzucić go z domu, ale kucharka jakoś go zniesie. Jest to mały bezdomny wiktoriański chłopiec. Taki Oliwer Twist. W obdartym ubranku, z czapką z daszkiem na głowie i z ogromną determinacją do przetrwania w szarej i biednej wiktoriańskiej rzeczywistości.
          Jakiś czas temu zaczęłam czytać książkę Judith Flanders A Victorian City i przyznam, że bardzo zmieniła ona moje wyobrażenie o mieszkańcach tej epoki. Najbardziej jednak "przeżyłam" rozdział o slamsach i bezdomnych sierotach. Było ich mnóstwo, całe ukryte organizacje. Niby temat nie nadający się na świąteczne dni, ale jednak jakże aktualny także teraz. Wyobraźcie sobie, że symbolem statusu była dla nich czapka z daszkiem. Bez butów, w łachmanach chwytali się wszystkiego, by przeżyć. Oczywiście kradzieży również. Najczęściej jednak sprzedawali gazety, dostarczali wiadomości lub byli zamiataczami ulic. Niby nic w tym dziwnego, ale oni zamiatali te ulice pomiędzy przejazdem jednego pojazdu konnego a drugiego, w biegu. Ulice, zwłaszcza te najbardziej uczęszczane były ciągle zatłoczone, tętniące życiem i bardzo brudne, pełne końskich odchodów, kurzu i błota. Postanowiłam więc, że choć to jeden z tych elementów epoki, którym Wiktorianie nie powinni się chwalić, to powinien jednak mieć odzwierciedlenie w moim domku dla lalek. Zakupiłam więc sobie prezent, małą laleczkę z The Dolls House Emporium. W przyszłości będzie stała przed domem i sprzedawała gazety, ale na czas Bożego Narodzenia, jeśli dotrze, zostawię go w kuchni. Niech się naje biedaczyna do syta. Cały rok musi tak ciężko pracować.

        Probably there are few people that don't like the magic Christmas atmosphere. Family meetings, a lot of delicious food, a beautifully decorated Christmas tree, Christmas carols... But still there are people that remain alone, forgotten and it is about these people that I think during Christmas. I feel sorry for them and at the same time I am grateful for what I have. This year my dolls are not going to celebrate Christmas. The rooms are not furnished yet and I didn't want to buy Christmas ornaments in a hurry. But...I have invited a little guest. I suppose the lady of the house would not approve of my decision, maybe she would even like to get rid of him... but I think the cook won't mind. It is a small homeless Victorian boy, like Oliver Twist. He's wearing old used clothes, a hat and he wants to survive very much.
       Some time ago I started reading a book, A Victorian City by Judith Flanders, and I must admit that it has changed my view of the Victorian era very much. I was particularly moved reading about slumming and homeless parentless children. There vere so many of them... I know it is a topic not very convenient for Christmas but it is so actual even nowadays. Immagine that the symbol of the status was a hat for them. Without shoes, wearing rags, they did everything to survive. They stole too. Quite often they worked as delivery boys, newspapers sellers or street sweepers. It sounds quite normal but... they had to sweep the streets moving among the running horse carts and omnibuses. The most trafficated streets were very dirty, full of horse excrements, dirt and mud. I decided that, even if it is one of the aspects of the Victorian era that should not be boasted of, it should be reflected somehow in my dollhouse. I bought a small doll from The Dolls House Emporium. In the future he is going to sell newspapers in front of the house but for Christmas, if he arrives in time, I will put him in the kitchen and let him eat and eat and eat. He has to work so hard all the year round.

niedziela, 8 grudnia 2013

I nastała jasność... And the lightness has come...

     
   Pamiętacie ile razy musieliście w pośpiechu szukać świeczki i zapałek bo z nienacka wyłączyli prąd? A gdy przydarzyło się to w zimę i za oknem panował już zupełny mrok? Mój tata , na parapecie w kuchni, trzymał na tę okazję starą naftową lampę. Do dziś z nostalgią wspominam każdą godzinę dzieciństwa spędzoną przy wątłym płomieniu tej właśnie lampy. Chociaż wtedy nie miałam o tym pojęcia, to było to trochę wiktoriańskie przeżycie. Dobrze jednak, że trwało tylko kilka godzin. Nie to, co ciemność w moim miniaturowym domku.
    Wreszcie jednak dotarły do mnie zakupione przedłużacze i dla moich małych mieszkańców zapanowała jasność. Względna jasność, bo oświetlenie nie elektryczne, ale gazowe. Zawsze to jednak lepsze niż nic. Gaz to już coś! Pewnie każdy z nas chociaż raz widział urywek filmu kostiumowego... bal... sala pełna pięknie ubranych dam... dostojni kawalerowie... ogromne żyrandole z dziesiątkami świec... tak właśnie było na początku panowania królowej Wiktorii.  Domy oświetlane były świecami, lub ewentualnie lampami olejnymi. Wielkie świeczniki ustawione na kominkach, przy lustrach, które odbijały płomienie świec, to jeden z nieodzownych elementów epoki. Oprócz nich powszechne były także małe przenośne świeczniki. Ci, którzy tak jak ja, są wielbicielami  ekranizacji wielkich brytyjskich dzieł tamtej epoki wielokrotnie mieli okazję zobaczyć, jak się wtedy żyło. Dickens i Conan Doyle i ich Londyn...bogaty i biedny jednocześnie,  ... i ta niesamowita atmosfera... zadymione pomieszczenia i panujący w nich półmrok, zamglone ulice i latarnie uliczne, oczywiście ze świecami, zapalanymi co wieczór przez latarników. Ich płomienie przypominały malutkie świetliki błądzące w ciemnych zakamarkach. 
       Na początku XIX wieku powoli zaczęło rozpowszechniać się w domach i na ulicach oświetlenie gazowe. Wiktorianie byłi jednak dość nieufni i przekonali się do niego dopiero, gdy ów oświetlenie zostało zamontowane w budynkach parlamentu. Gaz doprowadzano za pomoca mosiężnych, miedzianych lub żelaznych rur. Chociaż, po świecach ,było to wielkie udogodnienie, gaz wydzielał niestety opary, które przy dusznych wiktoriańskich pokojach stanowiły problem. Stąd wiktoriańskie damy, tak często blade, skarżyły się na migreny i omdlenia. Wystarczył już ściśnięty do granic możliwości gorset, a w połączeniu z gazowymi wyziewami...
      Zaplanowanie oświetlenia było bardzo przyjemną częścią budowy domku. Postanowiłam umieścić jeden wiszący żyrandol lub lampę w każdym z pomieszczeń. Oczywiście gazowe, gdyż elektryczność pojawiła się pod sam koniec XIX wieku, ale w bogatych domach. Przewody ukryłam pomiędzy piętrami. Jestem jednak przekonana, że ilość światła w domku, a może jego jakość nie jest wystarczająca i  w przyszłości zakupię jeszcze lampki stojące, ale na baterie, co oszczędzi mi doprowadzania dodatkowych przewodów i będę mogła dowolnie je przestawiać.
      A tymczasem... niech nastanie światłość... Niestety nie w pokoju dziecinnym jeszcze, gdyż dziwnym zrządzeniem losu w lampach przepaliły się żarówki.

       Do you remember how many times you had to look for a candle and some matches because there was a black-out? And in the winter when it was very dark outside? For this "occassion" my dad was keeping an old oil lamp on the window sill in the kitchen. I still remember with some nostalgy every single hour of my childhood lighted with fibble flames of that lamp. Although, at that time, I had no idea about it, it was quite a Victorian experience. Fortunately it lasted only few hours... not like the darkness in my miniature dollhouse. But finally my lighting equipment arrived some day ago and my little inhabitants can enjoy the light. Not much light because it is gas lighting, not electricity but it is better than nothing.
     
I suppose everyone at least once has seen a piece of a costume film...a ball... a room full of beautifully dressed ladies...handsome men...and great chandeliers with candles. That was the situation at the beginning of the reign of Queen Victoria. At that time houses were lighted with candles or oil lamps. A big candelabra put on the fireplace, in front of a mirror that reflected the light and doubled it was one of the symbols of the epoca. Apart from candelabra also single candlesticks were very widely used. People, who like me, are amateurs of film adaptations of the biggest British masterpieces of that era, many times had a possibility to see what was the life like in those times. Dickens and Connan Doyle and their London... wealthy and poor at the same time... and that special atmosphere...smoky rooms and the semidarkness, foggy streets and street lanterns, of course with candles lighted every evening by the lamplighters. Their light seemed like little glow-worms wandering in the dark nooks.
           At the beginning of the XIXth century gas lighting became more popular in the houses and in the streets. Many Victorians, though, were quite distrustful of it and became more convinced when it was installed in The Houses of Parliament. Gad was conveyed with iron or cooper tubes.Although, after the candlelight, gas was a huge convenience it emitted some fumes.They were a problem as the Victorian rooms were already airless and stuffy. For that reason a lot of ladies complained about headaches and fainting. They already had their corsets very tightly laced up and together with the gas fumes...
             Projecting the lighting system in my dollhouse was a really enjoyable activity. I decided to put one hanging chandelier or a lamp in each room. It is gas lighting as the electricity appeared at the end of the XIXth century but in the rich houses. I hid the wires between the floors. Unfortunately, I am convinced that the quality and the quantity of the light is not sufficient and in the future I am going to add some standing lamps supplied with batteries so I will be able to change their location.
              For the time being...let's welcome the lightness. Not in the nursery unfortunately... the bulbs in the nursery lamps burnt out while testing the new lighting equipment...

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Brudna robota. Dirty work.


               Zwlekałam z napisaniem tego posta, ponieważ miał być o oświetleniu. Niestety zakupione przeze mnie mini-przedłużacze, na które czekam od dwóch tygodni, jeszcze nie dotarły i tak oto zdecydowałam napisać o czymś innym...o brudnej robocie. Kto z was praktykuje szorowanie garnków solą i popiołem w dzisiejszych czasach? Trudno już chyba znaleźć takie osoby. Uporczywa plama na ubraniu męża? Zanosimy ubranie do pralni. Pożółkłe prześcieradło? Kupujemy nowe i czyściutkie. A kiedyś? W epoce wiktoriańskiej to dopiero było pranie i szorowanie...

             Wyobraźcie sobie coś na kształt niskiego pieca kaflowego, zbudowane z cegły i z wbudowanym żeliwnym "pojemnikiem" na wodę z dostępem z góry, pojemnikiem  przypominającym beczkę do kiszenia ogórków. To jakże wymyślne urządzenie służyło do prania. Rozpalano ogień, wlewano wodę i wrzucano do środka pranie, które potem ugniatano drewnianym "trójzębem". Trójząb, nazwany tak przeze mnie z braku innego pomysłu ( jego angielska nazwa to washing dolly) przypominał drewniany stołek o trzech nogach zamocowany do długiego uchwytu od miotły. 


Aby jednak wrzucić pranie do gotowania najpierw trzeba było moczyć ubrania i bieliznę przez kilka godzin, usunąć ewentualne plamy i zabrudzenia za pomocą soli, cytryny, sody i innych specyfików, dobieranych w zależności od rodzaju plam. Zamożne wiktoriańskie panie domu pozwalały sobie na wynajem praczki, te mniej bogate prały razem ze służącą. Pranie trwało cały dzień. Zwykle robiono je w poniedziałek. Wyobrażacie sobie, gdyby takie przedsięwzięcie miało mieć miejsce w łazience? Wykluczone! Do tego właśnie służyło specjalne pomieszczenie do brudnych prac, tzw. scullery. To właśnie tutaj myto tłuste i przypalone garnki, robiono niekończące się pranie, maglowanie, prasowanie, kilkudniowe suszenie i wszystko to, czego nie decydowano się robić w innych, czystych pomieszczeniach, bojąc się je zabrudzić lub z powodu zbyt długiego trwania prac.


                  Jak łatwo zauważyć, pomieszczenie to, mimo swojego brudnego i szarego przeznaczenia, kryło w sobie wiele "fantazyjnych" przedmiotów. Oczywiście nie mogło go zabraknąć także i w moim domku. Ulokowałam je w podziemiu, obok kuchni. Umieściłam w nim własnoręcznie zrobiony z gliny "prototyp wiktoriańskiej pralki", gliniany zlew oraz bardzo rustykalne meble. Jak widać po wyschnięciu moja "pralka" zmieniła trochę kształt. Cóź... może i w tamtych czasach zdarzały się murarskie wpadki...Suszarkę również wykonałam sama. Można ją nawet opuszczać i podciągać do góry. Jak widać duża biała półka świeci jeszcze pustkami, ale wszystko przede mną. No i brakuje drabiny i magla, na który "poluję" od dłuższego czasu. Chciałabym taki działający... Niestety ceny trochę przewyższają możliwości mojego budżetu więc czekam na okazję.

               I postponed the publication of this post because it was going to be about the lighting in my dollhouse. Unfortunately my extension socket strips bought some time ago have not arrived yet and so I decidet to write about something different... about dirty work. Do you still rub your pans with ash or salt nowadays? I suppose it is difficult to find such people yet. A bad stain on your husband's suit? You take it to the chemical lavatory. Yellowish linen? You buy some new and clean pieces. But some years ago? In the Victorian era doing the washing was a real tiring activity.

               Imagine a low stove made of bricks and with a steel container fixed inside, with a hole that permitted to pour some water inside it... This "thing" was used to boil the washing. First the fire had to be put off, then some water heated in the container - boiler and then the washing was put inside. A "gadget" called dolly was also used to beat and press the washing in the hot water. But first it had to be soaked in water with salt or lemon juice to get rid of stains. Rich Victorian ladies paid a washerwoman to do the washing for them, those less wealthy did the washing with the maid. Doing the washing took a whole day. Usually it was done on Mondays. Can you imagine such an "event" to be done in a bathroom? Certainly not. It was done in a special room called scullery. The room was used not only to do the neverending washing, mangling, ironing etc. but also to scrub the dirtiest pots and for other dirty or time-consuming works.
             
As you can see even such a dull place like a scullery can be quite interesting. In my dollhouse it is located next to the kitchen. The "washing machine" and the rustical sink I made of clay and I put some rustical furniture too. As you have already noted in the pictures after drying the "machine" has changed the shape. Hmmm... maybe in those days some constructional boobs happened too. I created the washing rack too. It can be lower. The big white shelf is still quite empty. And there is no ladder and no mangle yet. I would like a working one but I've been waiting for some occasion as the prices are quite high.